Translate

Followers

18 września 2017

Bailey Bailey Bailey.. Dog Purpose!

18 maja, godzina 22.. ja z Gabu leżymy w łóżku i przeglądamy oferty kupna psa na internecie. Od miesięcy właściwie.. Wpada mi w oko oferta australijskiego owczarka, Gabi opatrzy i mówi, że jej się nie podoba, bo ma dziwne oczy. Zapamiętuję ofertę faceta który chce oddać rocznego pomsky bo będzie podróżował, piszę wiadomość, koleś nie odpowiada..

19 maja, idę do pracy, dół jak stąd do Nowej Zelandii, stres, brak sensu w rutynowej egzystencji, ogólna apatia ciągnąca się od tygodni. Walizki spakowane bo jutro lecimy do polski na komunie.

Pierwsza klientka.. nakładam kolor, przepraszam i odchodzę, płaczę w łazience, nie znając powodu.. a raczej nie wiem który z tych wszystkich stresujących powodów wywołał mój płacz.. wracam, 5 minut zaczynam ryczeć znów. Boże! Weź się w garść babo! I tak zleciało pół dnia.

Lunch time. Pies. Wyświetliło się na moim ekranie, a raczej obu.. oczka patrzą w telefon i widzą screena z tym śmiesznym małym dwukolorowym stworzonkiem.. Dzwonię do człowieka który posiada te istotki.. rozmawiamy kilka minut, proszę o rezerwację dziewczynki z mieszanymi oczami, kobieta oprosi o potwierdzenie rezerwacji do wieczora. Oddzwaniam za 15 minut i potwierdzam odbiór psa.

Prosto z pracy jadę o 20:00 po odbiór psiaka, Gabi nic nie wie.. Pies którego wybrałam przez telefon podbiega do mnie jako pierwszy z całej grupy szczeniaków.. Idealnie!!

Gabi z zamkniętymi oczami czekała, dostała psiunia na rączki i kiedy je otworzyła zaczęła krzyczeć ze to kocha i czyje to.. nasze!

22:00.. dzwonię do mamy.. mówię, że nie przylecimy jutro do Polski.. pyta czemu, włączam kamerę  pokazując jej powód.. Mały kudłaty brzdąc skacze, siusia, gryzie, merda ogonkiem.. boże jakie to było szczęście.. powtórzyłabym ten wieczór ze sto razy żeby zobaczyć tą radość raz jeszcze..

Komunia odbyła się bez nas.
Za to nasza mała rodzina wzbogaciła się o to kudłate szczęście które wniosło do naszego domu tonę miłości. Dosłownie!! Widzę jak Gabi się zmieniła od czasu kiedy mamy Bailey, ja się zmieniłam, nasz dom jest inny.. Więcej w nim bałaganu, włosy są wszędzie ale i miłość leje się strumieniami..

Kiedy byłam mała dziewczynką marzyłam o psie, ale rodzice nigdy nie pozwolili mi posiadać żadnego czworonoga poza świnką morską.. Nigdy nie przerażały mnie psie obowiązki, wychodzenie kiedy zimno wieje i pada, liczyła się miłość i przywiązanie. Ale nie było mi dane tego doświadczyć za dziecka. Później moje dziecko marzyło ten sam sen.. Więc spełniłam nasze wspólne marzenie. Mamy psa.
Czasami patrząc na nią kiedy śpi obok wciąż nie mogę uwierzyć że jest nasza. Że jest częścią naszej rodziny, że tak strasznie mocno ją kochamy i ona kocha nas. Że obie jesteśmy podekscytowane kiedy idziemy do sklepu dla zwierząt kupić jej nowa zabawkę.. Nie wyobrażam sobie swojego życia bez niej! Od miesiąca planujemy z Gabi co na święta kupimy dla Bailey zastanawiając się czy nam choinki nie będzie gryzła..

Najcudowniejsze doświadczenie posiadać takie futrzane stworzonko które tak bardzo kocha, liże tym różowym języczkiem kiedy chce miłość okazać, puszcza śmierdzące bączki na kanapie udając że nie wie o co całe zamieszanie.. Samo głaskanie jej działa na przysadkę wyzwalając poczucie szczęścia!

Pies to taki członek rodziny który nie jest związany z nami genetycznie ale jego miłość będzie sto razy silniejsza niż jakakolwiek inna którą możemy doświadczyć w naszym życiu..

















14 września 2017

Taka środa..

Budzą mnie małe rączki.. Oczy pełne przejęcia i ekscytacji, 10 letnie szczęście.. Bo dzisiaj spotkam się z tatą, bo będziemy w centrum i pójdziemy coś zjeść a może i porobimy coś fajnego.
Podłapuję ten nastrój, szykujemy się do wyjścia.
Jedziemy do centrum. Po drodze Gabi komentuje to co widzi, raz po polsku, raz po angielsku. Odpowiadam.. raz po polsku, raz po angielsku.. Za nami siedzi dwóch polaków, jeden z nich komentuje: polki, zapomniały polskiego.. korci mnie, żeby się odwrócić i zapytać czy bijące serce i luksus posiadanych ubrań nie wystarczy aby cieszyć się życiem i dać żyć innym.. daruję sobie.
Chwilę potem słyszę komentarze na temat mojej facjaty, że piękna, że pewnie większość facetów się ślini na mój widok.. Tu już moja tolerancja się skończyła, na szczęście wraz z podróżą więc wysiadamy.
Biegniemy bo trzeba zdjęcia do paszportu zrobić. Wizyta w ambasadzie na 12, jest 11:35.. Wbiegamy do przy-ambasadowego punktu robienia zdjęć.. biznes obsługuje Polak. Przyjemny i miły w odbiorze, żadnych głupich uwag.. dla odmiany ;)

Ambasada.. No jak to się może kojarzyć? Duże korytarze, wielkie drewniane drzwi, ludzie odziani w ambasadorsko-poważne garnitury.. Tak mi się to zawsze wyobrażało, na filmach widziało.. a tu szara wykładzina, mały pokoik pełen ludzi, klocki, rozrzucone długopisy i pan ochroniarz znudzony za rogiem na małym drewnianym krzesełku z krótkofalówką w dłoni..

- a paszport dostaniemy pocztą czy odbiór osobisty? pytam grzecznie przy składaniu wniosku..
- (kręcenie głową na boki) ja tu żadnej koperty ze znaczkiem za 7e nie widzę więc odbiór osobisty.. Bosz.. czy to polskie chujowe podejście do obsługi klienta nigdy nie zniknie.. Czy tak trudno byłoby powiedzieć: do wysyłki pocztą potrzebny jest znaczek i koperta..?

Idę na lunch. Do hotelu w którym jadłam lata temu pierwszą kolację z Niallem.. zamawiam, patrzę w okno na mijających ludzi, słońce ogrzewa moja twarz, jest mega przyjemnie.
Telefon.. Odbieram i dowiaduje się, że zostałam zwolniona z pracy. Zamawiam wino.

Dostaję również lampkę wina u fryzjera.
Hmm.. świętować czy żałować..

Zdjęcia robione telefonem.. jak to mówią nie garnki a kucharz gotuje ;)
Kocham Dublin, uwielbiam łazić tymi uliczkami. Wdychać powietrze pełne turystycznego zachwytu nad irlandzkimi śniadaniami i rybą z frytami, zapach piwa i świeżych owoców morza sprzedawanych na ulicach.. To jest moje miasto <3 p="">













22 sierpnia 2017

na dobranoc..

No i jestem.
Blog wymagał usunięcia emocjonalnych wypocin z przeszłości, całe moje życie sie kompletnie zmieniło od czasu kiedy pisałam w roku 2016, 2015 czy 2014.. Nie widzę większego sensu aby dzielić się tym co wówczas było ważne, i nieważne, i na temat czego totalnie podekscytowana albo zupełnie zblazowana pisałam.

To była dosyć ciekawa podróż w przeszłość.. Kilkakrotnie myślałam aby to zrobić ale nigdy nie miałam.. nie wiem sama czy czasu czy odwagi, czy może wystarczającej motywacji. Widzę jak na dłoni jak wszystko się zdeformowało przybierając formy pożądane i wyczekiwane, niektóre z nich wyglądają zupełnie obco. Ale wiem na pewno, że już nigdy w życiu nie chciałabym mieć 20 lat i od nowa przeżywać tego wszystkiego co doprowadziło mnie do miejsca w którym jestem dzisiaj.
A dzisiaj znaczy: zero kompromisów!! Albo wszystko, albo nic. Życie i decyzje które podejmuję przede wszystkim obfitują w te które mają jakość, żadnych półśrodków i przymykania oka na pewne niedociągnięcia.. Pewnie dlatego mam tak mało znajomych haha 😅
Ale.. mam ten komfort, że mogę sobie na to pozwolić bo wiem czego chcę. I czego nie chcę. Droga do tego punktu była wyboista i trudna, pełna łez i wzruszeń, ale warto było się pomęczyć.

Skończyłam pracę po 22 więc niewiele czasu mi zostało i na kolację i dla rodziny i teraz dla was więc taki króciutki wpis na dobranoc..
I do zobaczenia niebawem :)
 


21 sierpnia 2017

I am back. For good.

Tak długo nad tym myślałam, pewnie dałoby i dłużej..
Jednak moja ekspresyjna osobowość potrzebuje miejsca gdzie się podzieli.. życiem, i szczęściem, i nieszczęściem.. i przemyśleniami oraz znajdzie znów inspirację żeby wziąć aparat w rączki..

Jest już późno więc dzisiaj tylko się przywitam. I obiecuję jutro coś głębszego :D
Witam moim największym szczęściem na świecie 💜💜💜<3 nbsp="" p="">

06 grudnia 2016

Monday blues

6:03.. zerkam na siebie i lokalizuję własne ciało, beżowy kocyk, dresy na tyłku, włączone światło.. wiem! Kanapa! Znowu zasnęłam na kanapie, znowu w planach miałam czytanie które właściwie wciąż pozostaje planem od kilku dni.. I co.. a no nic.. Jakieś osobiste znaki zapytania mentalnie i totalnie odinstalowały motywację do czegokolwiek..
Ide do Gabi, która słodko śpi w moim łóżku. Kładę się i przytulam jej ciepłe ciałko.
10:13.. mamo, właściwie to ja wciąż głodna nie jestem więc zostańmy w łóżku dłużej. Zostajemy. Jest chora. Leżymy przez kolejną godzinę. Ona jak typowa dorastająca młoda kobieta z różowymi słuchawkami na uszach każe mi nie przeszkadzać kiedy ogląda ważne i najważniejsze dla siebie rzeczy na swoim tablecie.. a ja.. myślę, lepsze budzić się obok 100% kochającej Cię małej istoty czy faceta którego możesz być pewnym na tyle na ile pozwoli ci być.. Czy może wysłać obkładające misiami i misiami i jeszcze większą porcją misiów kradnące kołdrę w nocy dziecko do siebie i spać samemu..? Zaraz uderza mnie rzeczywistość, że jakby wyboru w tej chwili to ja nie mam żadnego.. córka wysłana do siebie zarzuci mi brak uczuć i totalna islandzką chłodnię z którą musi się zmierzyć a faceta obok brak również.. No więc godzę się ze stanem obecnym.

Siłownia. Miejsce starcia motywacji i słabości. Dzisiaj motywacja ma zdecydowaną przewagę. Kilka pierwszych ćwiczeń i widzę jak mięśnie puchną wypełniając pustą przestrzeń, no więc jedziemy z koksem. To niesamowite jak łatwo można wprowadzić ciało w stan satysfakcjonujący, pamieć mięśniowa jest niemal trwała  jak zranionej kobiety która usłyszała obelgę na swój temat od innej baby haha.. No więc jedziemy z tematem! Trening zrobiony, dupiszon napompowany. 

W domu sielanka. Kolacja, film z moim małym kompanem. 
Mamo a co znaczy że już się nie jest prawiczkiem?.. 🙈 Rzeczywistość dojrzewania uderza mnie każdego dnia.. Raz są to głupie włosy które się nie chcą ułożyć wykrzyczane na cały dom, raz jest to głupia praca domowa i głupia irlandzka pogoda, raz będzie to pytanie po co mi tampony i co znaczy być prawiczkiem (albo i nie...).. Zdecydowanie nie czuję się gotowa na to. Ale czy ktokolwiek z rodziców kiedykolwiek był? Dlaczego są szkoły rodzenia żeby pomóc przyszłym rodzicom wejść w rolę a nie ma szkół stania się rodzicem hormonalnie nabuzowanej małolaty?....





08 czerwca 2016

Muszę...

My kobiety silne, niezależne.. bywa że jesteśmy zagubione w całym tym "muszę" świecie..
Bo muszę być silna, bo muszę dać radę, bo muszę zarobić na rodzinę, nawet jeśli dwuosobową.. Muszę wspierać, muszę być oparciem, muszę pokazać świat i go wytłumaczyć, muszę dawać siebie wtedy kiedy bym bardzo chciała zamknąć się w skorupie i pomalutku celebrować swoje smutki, muszę zrobić pranie i kolację, muszę rano wstać do pracy, zaprowadzić dziecko do szkoły i zorganizować mu opiekę po szkole, muszę zaplanować czas wolny oraz znaleźć go dla siebie bo muszę zbilansować "muszę dla niej" z "muszę dla siebie", muszę iść na silownię bo chcę dobrze wyglądać, muszę jeść zdrowo żeby wysiłek na silowni nie poszedł na marne..
Mój mozg sie lasuje od wszystkich muszę.. Ale to chyba się nazywa życie, w pojedynkę, z wyboru więc nie ma kogo obwiniać.
Włączam ulubioną muzykę i myślę: odprężę się, ale ta muzyka tylko przypomina inne chwile w których jej słuchałam kiedy rzeczywiście miałam okazję być odprężona. Więc teraz muszę znaleźć nowe brzmienia które pozwolą poczuć ten cudowny stan kiedy nic nie muszę..
Więc co ta naprawdę muszę..? Funkcjonować poprawnie aby być przykładem dla 9 letnich oczu patrzących na mnie każdego dnia. Czuję, że udaję bo to co robię jest tym co muszę robić, gdybym mogla zrobić to co chcę.. Co bym wówczas zrobiła.. ?
Bym bardzo mocno chciała kogoś kochać i czuć tą miłość od kogoś każdego dnia, bym bardzo chciała jadąc z pracy do domu nie czuć ciśnienia że muszę biec odebrać dziecko od koleżanki bo cały dzień było daleko ode mnie, bym chciała nie czuć nic czasami, żadnego zawodu ani złości, presji że tyle rzeczy zostaje na mojej głowie. Gdzie wiem, że odpuszczam wiele rzeczy bo mi się zwyczajnie nie chce. Moment, w którym stałam się totalnie niezależna przestał smakować.. Marzenie wielu kobiet o byciu totalnie niezależną mi zwyczajnie nie smakuje, wręcz ciąży..
Więc co muszę zrobić żeby to wszystko znowu nabrało sensu oraz żeby znowu zaczęło smakować?