Od czego tu zacząć.. Poleciałyśmy do Polski na święta, tydzień zleciał szybko.. z całym szacunkiem do swoich korzeni mogę powiedzieć, że przebywanie w Polsce działa na mnie totalnie depresyjnie, wręcz pokusiłabym się o twarde: nie cierpię tam być! Nie chciałabym zostać odebrana jak osoba która zachłysnęła się życiem gdzie indziej, która cudze chwali.. a właściwie to mam to gdzieś jak zostanę odebrana. W każdym razie nie mogłam się doczekać powrotu do domu. Tak, tu jest mój dom. Moje miejsce, gdzie czuję się dobrze i zajebiście wolna, gdzie mam wybór każdego dnia, gdzie mam 15min do morza i słyszę mewy po drodze do pracy/szkoły/na zakupy. Nie interesuje mnie ile narodowości żyje wokół i w jakim języku rozmawiają, ja tu czuję się po prostu na swoim miejscu. Tak samo wiele rzeczy mnie irytuje ile polubiłam, jednak wciąż uważam że życie tu mnie uszczęśliwia.
W tym samym czasie wiele spraw się skomplikowało.. Kilka rzeczy się zmieniło.. rzuciłam pracę, posiedziałam miesiąc w domu wydając część oszczędności co spowodowało lekkie uczucie paniki (btw czy panika łączy się ze słowem lekko?) No bo za co ja będę żyć za miesiąc czy dwa.. No i znalazłam nową pracę, ale to nie to co chciałabym robić.. A w ogóle co ja bym chciała robić? Poza zdjęciami, ale na to trzeba czasu, a rachunki czekać nie będą.. muszę być samodzielna finansowo, a praca jest na pół etatu więc to nie wystarczy. Kolejne zmartwienie, no bo jak będę pracowała na pełny etat kto zajmie się Gabi? A wejść w ten układ jeszcze raz, że nie ma mnie w domu całymi dniami to ja nie chcę.
Czas płynie tak szybko. Dopiero co pakowałam torby na wyjazd do Polski, popijałam wino jedząc irish scone w samolocie myśląc jak uwielbiam latać a już wróciłam i nie wiem kiedy ten czas zleciał. Myślę o smutnej twarzy babci kiedy wyjeżdżałyśmy z Gabrysią i mamą, bo mama przyleciała z nami.. I wiem, że "zaraz" mama będzie wracać do Polski a ja zostanę z tym swoim znikającym zainteresowaniem rzeczami, które interesowały mnie kiedyś, wczoraj i rok temu. Nie chce mi się już pisać o pudrach ani ciuchach, z drugiej strony brak mi czasu na te "zaplanowane" posty, ale nie czuję się sobą w 100% wklejając zdjęcia szminek i nowego swetra no bo co ma to na celu? Koleżanka z którą spotkałam się w PL powiedziała: dzięki za post o maszynkach do golenia, są zajebiste. Ok ten post miał sens, chciałam coś polecić a czy polecę coś komuś żyjącemu w Polsce jak napiszę jaki piękny sweter w zarze bo była przecena? Średnio.. Więc proszę wybaczyć moją aktywność blogową, chyba szukam na nowo swojej drogi a nie chcę otwarcie pisać o wszystkim co się dzieje w moim prywatnym życiu jak kiedyś i stąd ta mizerna statystyka.
Poszłam do wróżki w Polsce. Miałam to na myśli wiele razy kiedy tam byłam, ale ani razu nie byłam tak w dupie jak tym razem, więc zdecydowałam odwiedzić ją znów. Jak zwykle Karina nie zawiodła. Zabiła mnie kilkoma pierwszymi zdaniami o tym co aktualnie dzieje się w moim życiu, gdzie i z kim jestem, jak się czuję.. Ostatni raz kiedy się wdziałyśmy, kiedy poznałam się z Niallem powiedziała na wstępie: będziesz miała nowy dom daleko stąd i to nastąpi bardzo szybko, będziesz tam szczęśliwa.. Gadałyśmy wtedy 3 godziny, rozkłada karty wiele razy, 90% z tego co powiedziała rzeczywiście się sprawdziło! Dlatego poszłam znów.. Jeśli sprawdzi się tym razem.. będę żoną i będę miała syna ;) tak w skrócie oczywiście, traktuję to co powiedziała z lekkim przymrużeniem oka, jednak w tym samym czasie trafność jej stwierdzeń choćby o obecnej sytuacji napawa mnie pewnym przerażeniem. Boję się, że to co powiedziała się nie sprawdzi :) Oby miała rację! ;)
Przerażona wizją lotu mama powiedziała, że mnie podziwia że ja "tak sobie" latam w tą i z powrotem z Gabi, jadę przez całą czeską Pragę autobusami, metrem itd żeby dojechać do domu w PL. Koleżanka powiedziała, że ona by chyba tak nie dała rady, z dzieckiem w obcym kraju zaczynać od nowa.. Kolejna, że to takie trudne rzucić wszystko żeby zacząć życie na nowo.. A ja patrzę na rozwijającą się Gabrysię, na to jak inteligentna, sprytna, zabawna i niezależna zaczyna być już w tym wieku, słyszę jej irlandzki akcent kiedy mówi po angielsku (płynnie po roku!) i w tym samym czasie tracę jakiekolwiek wątpliwości czy obawy. Ona jest moim lustrem i odbiciem w tej chwili, i mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że lubię się w nim przeglądać. Ja nie zaczęłam życia na nowo, ja po prostu co nie co je zmodyfikowałam dając nam szansę na lepsze jutro. Ale bez wsparcia rodziny czy przyjaciół to byłoby o wiele trudniejsze. Tym samym zazdroszczę tym, którzy wiodą spokojne ułożone życie każdego dnia, bo taka intensywność bywa męcząca, ale wierzę że ja jestem wciąż w drodze żeby znaleźć swoje poczucie bezpieczeństwa. I wiem że umarłabym z nudów gdyby się nic nie działo wokół nas ;) Więc lubiąc to co mam, zastanawiam się co zrobić ze sobą w najbliższej przyszłości, żeby było jeszcze lepiej.
Mama ma jutro urodziny, to nasza najbliższa przyszłość którą musimy uczynić wyjątkową :))
Że post będzie chaotyczny było wiadomo na początku.. ;)
Polecam głośno, o każdej porze dnia i nocy. Mega energetyczne :)